„PANI WŁADZIA – Czarodziejka Serc”
Autorka: Irena Mielnik- Madej
Do: Gazeta Wyborcza 31.03.2017
Rok 1975. Miałam kilkanaście lat. W klasie nigdy nie podnosiłam
ręki, byłam przyzwyczajona, że zawsze dostawałam mniej niż chciałam, a nawet dużo
mniej, niż mi się należało. Byłam taka zagubiona i tak nieśmiała, że śmiałam się z kawałów, których
nie rozumiałam.
Czterdzieści lat temu, w połowie kwietnia, kiedy ciepłe, delikatne
promienie słoneczne otulały twarze moją i mojej koleżanki Małgosi, a nasycona świeżością
zieleń wokół zaczęła namiętnie nas zapraszać na sobotni spacer, ruszyłyśmy
przed siebie, aż znalazłyśmy się na polanie pełnej pierwiosnków. Byłyśmy
zachwycone, zrywałyśmy naręcza kwiatów, by chwilę później wracać leniwie z
okazałymi bukietami, maszerując wzdłuż ulicy. Z naprzeciwka starsza, elegancka Pani zbliżała
się w naszym kierunku. Bił od niej ujmujący, bardzo kobiecy, ciepły uśmiech. Tak
samo, jak jej kapelusz, kremowe rękawiczki i jasny kostium, utkany niczym z
mgły - wszystko to mówiło nam, że oto mijamy nieziemsko wyjątkową kobietę. Dojrzałam
zmrużone uśmiechem, jasnoniebieskie pełne dobroci oczy. Te oczy wyrażały
zaciekawienie nami i naszymi kwiatami. Z jej ust popłynęły słowa uznania: „O! Dziewczynki,
jakie piękne kwiaty!”. Zdecydowałam się obdarować nowo poznaną Panią swoim
bukietem – a jej zachwyt i wdzięczność były dla mnie największą nagrodą.
Pani w rewanżu zaprosiła nas do siebie, do swojego majestatycznego
dworku. Dała nam przyzwolenie na kolejne wizyty i zapewnienie, że od tej chwili
zawsze będziemy u niej mile widziane. Pamiętam, że te słowa były dla mnie
niczym balsam na moją niepewność i zagubienie w sercu. Oto dama z wyższych
sfer zaprasza nas do swojego pięknego świata, białego i wytwornego, a co
najważniejsze traktuje nas tak, jakbyśmy były wyjątkowymi gośćmi..
Pani Władysława, bo tak miała na imię nasza Pani, mając około
osiemdziesięciu lat, wciąż była aktywna – udzielała korepetycji z języka
francuskiego i wielokrotnie, przy dźwiękach fortepianu, tańczyła z nami pełna
gracji i radości. Koleżanka Małgosia wyczarowywała „Dla Elizy” lub „Fale
Dunaju”, a my z Panią Władzią pląsałyśmy szczęśliwe w rytm delikatnych
dźwięków. Pani Władzia podejmowała nas także w ogrodzie pełnym kwiatów,
zapachów, śpiewów ptaków i pysznej wiśniowej konfitury z ciastem.
Byłam tak zauroczona pięknem, kobiecością, mądrością, delikatnością,
zwiewnością, radością, elegancją, życzliwością, niespiesznością, uwagą, troską,
przyjaźnią, ciekawością świata, dziewczęcością (mogłabym długo tak wymieniać)
mojej Kochanej Pani Władysławy, że mimo trudów dzieciństwa i towarzyszącemu
tamtym czasom poczuciu samotności, bywałam wtedy szczęśliwa. To moja ukochana Pani Władzia pokazała
mi inny świat, totalne przeciwieństwo mojego – szarego, smutnego i pełnego
cierpień.